— Zaczekajcie moje dzieci, zaczekajcie jeszcze trochę!
Stanęli, ale nogi drżały im od niecierpliwości.
— Moja Helenko! — zcicha zaczęła kobiéta, — ponieważ oni zwykle tam chodzą... to już może wszystko jedno... może poślesz Damcia, żeby zobaczył, że... że mego Morysia tam niéma...
Powolnym, pełnym znudzenia, ruchem Helena zwróciła głowę w stronę dzieci.
— Damek! — rzekła osłabionym głosem, — idź do handlu... poproś ojca, żeby wracał do domu i razém zobacz, czy tam jest p. Maurycy Lirski... znasz go przecież? syn pani...
— Czemu go znać niémam! — zaczął Damek, lecz Miś przerwał mu wykrzykiem:
— Jest, jest pewno! już ja go tam raz widział...
— Kłamiesz, moje dziecko, — drżącym głosem zaczęła niemłoda kobiéta, — bardzo to niepięknie kłamać... on tam nigdy do tego czasu nie był, ale dziś za interesem pójść miał, a ja chcę dowiedzieć się, czy jeszcze jest i czy mię do domu odprowadzi! Damciu! tyś starszy... nie skłamiesz! idź, zobacz i wróć zaraz, żeby mi powiedzieć...
— Idę! — krzyknął Damek.
— I ja idę! — głośniéj jeszcze powtórzył Miś.
Wyrzucając nogami i chichocąc, wybiegli z pokoju.
— Powróć tylko zaraz i powiedz! — rzuciła za nimi Placyda.
— Przylecę, przylecę i oznajmię, — odrzucił jéj z za drzwi już Damek.
Kobiéty znowu zostały same. Helena milczała i patrzała w książkę. Placyda, z oczami wlepionemi w ziemię i rękami silnie przyciśniętemi do piersi, kołysała się zlekka w obie strony. Bledszą była, niż przed chwilą. Parę razy w zamyśleniu szepnęła:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.