Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ot do czego przyszło! do czego przyszło...
A potém:
— Pewno nie! pewno nie! plotki!
Po chwili rozwarły się drzwi od wschodów i w ciemności głos Damka rozbrzmiał tak donośnie, jak gdyby wolał do kogoś niezmiernie oddalonego:
— Jest, jest! w bilard gra i bardzo perfumami pachnie!
Drzwi zamknęły się ze stukiem, Placyda zerwała się z krzesła i obie dłonie do schylonéj głowy podniosła.
— Co mnie teraz robić? — szeptać zaczęła, — co robić? Czy iść tam i prosić go... błagać... aby wyszedł!... czy jutro dopiéro powiedzieć... czy udać, że nie wiem! Oj, dziecko moje, biedne dziecko! co Tytus powié, jeżeli mu kto doniesie! co mój najdroższy Wincenty czuje, jeśli z tamtego świata widzi...
Szepcąc tak, drżącemi dłońmi zbierała z kulawych stołków okrycie swe, kapturek, woalkę i inne części jesiennego ubrania.
Stanęła na środku pokoju; heroiczne jakieś postanowienie odmalowało się na wzburzonéj jéj twarzy.
— Pójdę, — rzekła, — pójdę i wyprowadzę go ztamtąd... to co że szynk?... O, Boże mój! jak żyję, nigdy noga moja... w takich miéjscach...
Zalała się łzami i postąpiła ku drzwiom. Stanęła jednak znowu.
— Rozgniewa się... — zaczęła, — powié, że szpieguję go, dręczę, życie mu zatruwam... Biedne dziecko! smutne życie ma! to prawda! lepiéj może jutro powiem... uklęknę przed nim... błagać będę... a teraz tylko przez okna zajrzę, choć przez szczeliny... może to jeszcze nieprawda!...