— Aha! panie Szarski! prawdę mówisz! niéma sprawiedliwości na świecie! Krzywda na prawo, krzywda na lewo! wszędzie krzywda!
Słowa te wymówił nad samą głową rozpłakanego pijaka głos młodzieńczy, w którym wesoła żartobliwość mięszała się z goryczą. Szarski odjął dłoń od oczu.
— Prawda, panie Sylwestrze! prawda! ot rozumnym człowiekiem jesteś... a za pozwoleniem, te durnie, śmieją się tylko ze mnie... Z czego tu śmiać się? Z biédy ludzkiéj? ze wstydu ludzkiego? z krzywdy ciężkiéj? Ale zwyczajnie...
Tu zniżył głos i z tajemniczą poufałością szeptać zaczął:
— Czego od nich wymagać? ludzie prości, nieokrzesani, ciemni... to motłoch... Ja to co innego i... ty co innego... my tu pomiędzy nimi... panowie... cywilizacya...
Sylwek uśmiechnął się.
— Pan to wypadkiem tutaj, — rzekł, — przez tę niby krzywdę... ale ja... czém ja inny? Ulica moja matka, a szynk moja szkoła... Czém ja inny?
Z sarkastycznego uśmiechu, który podniósł nieco zwierzchnią wargę jego, poznać można było, że, pomimo przeciwnego twierdzenia, czuł się istotnie czemś „inném,“ niż byli ludzie ci, po których przesuwały się błyszczące jego oczy. Na jednym z ludzi tylko zatrzymał nagle wzrok i przypatrywać się mu zaczął ze szczególną uwagą, która wkrótce zmieniła się w zdziwienie, a potém w radość.
Człowiekiem, któremu Sylwek przypatrywał się z tak różnemi uczuciami, był dwudziestoletni, wysmukły i zgrabny chłopak, powierzchowność którego wyróżniała się w sposób szczególny z pomiędzy otaczających go postaci. Cerę twarzy miał bardzo delikatną, choć czerwonawą, złotawo
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.