Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

rude, starannie utrefione, włosy i białe wypieszczone ręce. Ubiór jego był skromnym, takim jednak, jaki noszą zwykle ludzie, należący do wyższych sfer towarzyskich. Być może, iż, w zamiarze udania się do miéjsca tego, przywdział najmniéj wytworną i najmniéj nową swą odzież, a jednak, pośród wyszarzanych surdutów, poplamionych bluz i bezkształtnych spencerów, które go otaczały, wyglądał na wystrojonego panicza. Cała powierzchowność jego, nie będąc brzydką, miała w sobie coś lalkowatego i wymuskanego. Od czasu do czasu wydobywał z bocznéj kieszeni surduta cienką chusteczkę, od któréj rozchodził się tak silny zapach perfumy, że przez chwilę czuć go było nawet pośród zaduchy, złożonéj z tytuniowego dymu i, ziejącego z przyległéj izby, smrodu kapusty. Grał w bilard. Partenerem jego był młody wyrobnik mularski czy młynarski, w fartuchu, ubielonym mąką czy wapnem, trzeźwy zupełnie i wyglądający na pracowitego chłopca, szukającego tu tylko chwili rozrywki. Widzów zaś, spoglądających na zapasy graczy, było kilku; z gwarem, ze śmiechami, paląc fajki na krótkich cybuszkach, pijąc wódkę i zagryzając ją kwaszonemi ogórkami, czynili oni, nad grą i grającymi, grubiańskie niekiedy, niekiedy zaś złośliwe, uwagi. Złośliwość zwykłych gości miejsca tego obudzaną była przez widok wymuskanego i perfumami pachnącego panicza. Był on tu widocznie intruzem, obudzającym podejrzliwą i złośliwą ciekawość. Jednak, badawcze i ciekawe spojrzenia, a także rubaszne i krzykliwe naigrawania się, których był celem, nie zdawały się go wcale obchodzić. Czuł się znać o tyle wyższym nad otaczający go gmin, że nic z tego, co odeń pochodziło, obrazić go nie mogło. Przyszedł tu, ażeby grać... Dla czego nie poszedł gdzieindziéj, w miejsce