Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dawno już mam ja cię na oku, wiem nawet, gdzie ze swoją, mamunią mieszkasz i jak się nazywasz... tylko, że nigdy jakoś pod rękę mi nie wpadłeś! Pamiętasz pierścionek mój ze szmaragdem... teraz już wiem, jak się ten kamień nazywał i ile był wart! Tęgo okpiłeś mię wtedy... mądry z ciebie ptaszek!... ale teraz zapłać! Tu, w tym momencie, zapłać coś winien! oddaj coś skradł!
Obiema już teraz dłońmi trzymał Maurycego Lirskiego za ramiona i trząsł nim, jak słabą i cienką płonką. Maurycy bladł i czerwieniał naprzemian. Trwoga i gniew wstrząsały twarzą jego.
— Czego chcesz odemnie... puść... to nie ja... kto inny... ja nigdy cię nie widziałem... — wyjąkał.
— Ale! — krzyknął Sylwek, — czy i wtedy także mnie nie widziałeś, kiedyś wujaszkowi swemu mówił, że mi za dużo pieniędzy daje! Kpię ja sobie z wujaszka twego, wielkiego pana, i jego pieniędzy, ale ty... płać coś winien! To moja własność była! jabym sobie za to los może zrobił! Do szkoły bym się wkupił, i lepiéj z niéj skorzystał, jak ty, którego wujaszek edukował, edukował i wyedukował na to, abyś, tak jak i ja, po szynkach chodził!...
Z wyjątkiem Szarskiego, który, na nic nie zważając i nic nie słysząc, monotonnym i coraz tylko bełkotliwszym głosem prawił wciąż swoje, wszyscy goście szynkowi skupili się dokoła dwóch młodych ludzi. Zanosiło się na burdę, może nawet na coś więcéj. Ciekawość i tajemne zadowolenie malowały się na wszystkich prawie twarzach; wszelki bowiem spór, wszelka wrzawa, były w miejscu tém żywiołami rozrywki, podniety i zajęcia, tak jak dla miejsc i ludzi innych, są niemi teatralne przedstawienia, przemówienia publiczne lub wielkie zbiorowe sceny, w któ-