Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

rych rozgrywają się dramaty namiętności interesów ludzkich. Gradem ze wszech stron posypały się pytania, wykrzyki i śmiechy.
— Trzymajcie go, żeby nie uciekł! opowiem wszystko! — zawołał Sylwek.
Ujęto Lirskiego za ramiona i łokcie, tak, że się poruszyć nie mógł i tylko od chwili do chwili syczał z bólu i strachu; Sylwek zaś odskoczył w tył kroków kilka i opowiadać zaczął przygodę swą, która od lat dziecinnych cierniem tkwiła mu w sercu. Po chwili, opowiadanie to przybrało istotnie pozór teatralnego przedstawienia; opowiadający bowiem posiadał żywość i wrażliwość człowieka dzikiego, który nietylko wzruszeń swych i sposobów ich wyrażania opanowywać nie umie, ale nawet o jakiemkolwiek panowaniu nad sobą nie wie i nie pomyślał nigdy. Śniade policzki jego rozgorzały, czarne oczy zapaliły się ponuro i groźnie, dwa rzędy białych zębów błyskały co chwilę z pod czarnego puchu, tylko co rodzącego się wąsa, rzucając mu na twarz całą wyraz dzikiéj żądzy łupu czy zemsty. Odzież jego, złożona z bluzy, któréj materyał naśladował aksamit, z rzemiennego pasa, grubych butów, sięgających do kolan, i jaskrawo czerwonéj chustki, około szyi okręconéj, uwydatniała wybornie gibkość jego ciała i ciemny a ognisty koloryt twarzy. Mówił prędko; mowę swą popierając mimiką i gestykulacyą, które, pomimo żywości, a nawet gwałtowności swéj, posiadały artystyczną plastykę i zgodę.
Audytoryum nie dosłuchało końca opowiadania, lecz, zrozumiawszy zaledwie o co rzecz szła, zawrzało krzykiem, śmiechami, groźbami. Lirskiego ściskano coraz więcéj, wołano, że słusznem jest, aby panicz taki biednemu czło-