Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

wiekowi zwrócił to, co mu ukradł; że jeśli niema przy sobie pieniędzy, oddać powinien zegarek, surdut, paltot i nawet tę chusteczkę, co tak ślicznie pachnie. Lirski drżał już teraz od stóp do głowy, zęby dzwoniły mu z przestrachu; lecz, pomimo najwyższéj trwogi, w oczach, wpatrzonych w Sylwka, wrzała nienawiść. Nakoniec, uczuwszy rękę jakąś, która do piersi po zegarek mu sięgała, krzyknął:
— Ratujcie!
Na krzyk ten ze drzwi sklepiku wypadł z impetem wielkim gospodarz miejsca tego i z krzykiem, z załamywaniem rąk, błagać zaczął gości swych o upamiętanie i uciszenie się.
— Kryminał! — wołał, — kryminał będzie! mnie najgorsza bieda! Zakład mój zamkną! kryminał!
Na dźwięk wyrazu: kryminał, kilku się opamiętało. Wyrobnik mularski, który przed chwilą grał w bilard z Lirskim, wcisnął na głowę ubieloną czapkę i wybiegł przez sklepik, w zaułek; brodaty, siwiejący mężczyzna, w dorożkarskiém ubraniu, cofnął się ku ścianie i, uśmiechając się już tylko, cmokać zaczął znowu krótką fajeczkę; dwaj robotnicy fabryczni, w sinych bluzach, odstąpili od gromady i wahali się pomiędzy obawą, która ich ku odejściu popychała, a odpychającą ich od drzwi ciekawością. Cała gromada jednak, z mężczyzn wpółpijanych i rozszalałych, z rozchichotanych kobiét złożona, pchała się ku pustéj izbie ostatniéj, instynktowo jakby oddalając się od ulicy, a sunąc w głąb przepaścisto-szyjowatego dziedzińca. W głębi, bałwaniącéj się téj kupy pleców i głów ludzkich, Lirski zniknął, a z za niéj widać było skaczącą i śpiczastą brodę i rozpacznie gestykulujące suche ramiona gospodarza;