Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

zewnątrz niéj nakoniec Sylwek stał, plecami do ściany przyparty, w akcyi udziału nie biorąc, lecz rozpaloném okiém ścigając ją ciekawie.
Wszyscy, oprócz tego, który zajścia piérwszym był powodem, lecz, ze skaczącym wciąż i gestykulującym gospodarzem włącznie, wepchnęli się do pustéj izby, gdzie przez chwilę jeszcze kłębiły się i huczały tupania kilkunastu par nóg, grube śmiechy, piskliwe chichotania, zawzięte, urywane krzyki, aż nakoniec z trzaskiem otworzyły się drzwi od dziedzińca, słychać było upadanie na bruk jakiegoś wypychanego przez nie ciała i gromada cała, rozsypana już na kilkanaście jednostek, do izby bilardowéj wróciła. Obdartus ów, który przed półgodziną częstował w sklepiku ładną dziewczynę, niósł na ramieniu surdut, w rękach dziewczyny zaś połyskiwał srebrny zégarek ze złotym czy może pozłacanym łańcuszkiem, ktoś inny wywijał nad głową parą eleganckich, błyszczących bucików, a stara kobiéta, najdokładniéj powierzchownością swą przypominająca legendowe czarownice, do rozbrzękłego i szkarłatnego nosa przyciskała cienką, pachnącą chusteczkę.
— A grosze? grosze? czy groszy nie było? — zabrzmiało chóralne pytanie.
Nikt nie widział, że wytworny, mały pugilaresik pochwyconym był przez jakąś grubą szczerniałą rękę i do kieszeni płóciennych spodni wsuniętym. Wartość jego była bardzo niewielką, lecz pozór błyszczący. Zczerniała ręka, która go pochwyciła, z błyskawiczną szybkością obejrzała jego wnętrze ubogie, bo kilkanaście zaledwie drobnych monet srebrnych zawierające.
— Groszy niema, ale czy biédy nam tu wszystkim nie będzie? — zapytał ktoś z tłumu. Skarżyć się może pójdzie! policyą sprowadzi!