Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

W odpowiedzi rozległy się śmiechy.
— Ho! ho! albo to on przyzna się, że tu był! A wstyd i hańba! Nikomu nie powié, dopóki żywy! Pewno!
Rzeczy, zdobyte na Maurycym Lirskim, bezładnie rzucone, leżały na bilardzie. Zwrócono się do Sylwka.
— Hej Cmentarnik! — rozległo się wołanie, — bierz co twoje, a nam zostaw co łaska albo, za fatygę naszą, garniec spirytusu nam postaw. Odebraliśmy, co do ciebie należało, bez procesu i sądu... co robić! Dla kompanii dał się cygan powiesić! Ręka rękę myje! Bierzże za swój pierścionek, nas utraktuj! słyszysz!
Sylwek postąpił ku bilardowi i wyciągnął rękę po zegarek ze złotym łańcuszkiem, lecz nagle cofnął ją. Na twarz jego wytrysnął wyraz obrzydzenia, błyskawica dumy czy urągowiska strzeliła mu z oczu. Było to wewnętrzne drgnienie instynktu jakiegoś, wręcz przeciwnego ogólnemu usposobieniu jego i otoczeniu, śród którego się znajdował. Podniósł głowę, ręce założył za plecy i z niedbałą wzgardliwością wymówił:
— Nie warto w tem nawet palców umoczyć. To mi bogactwo wielkie! Żeby człowiek mógł sobie przez to los zrobić, to jeszcze! ale... łachmany jakieś, zdarte z czyichś pleców... obrzydliwość!
Wyszedł do przyległéj pustéj izby, siadł na nizkim pieńku, stojącym pod ścianą, a do rąbania mięsa przeznaczonym, i z łokciami, na kolanach opartemi, nadąsaną twarz odwrócił od szumiącéj wciąż dokoła bilardu gromady.
W gromadzie, po złośliwych śmiechach i uwagach, które wywołała duma, przez Cmentarnika okazana, nastąpiło dzielenie się łupami; niejedna pięść opuściła się ciężko na niejedne plecy, niejednokrotnie, nakształt kipiątku, wytryskującego z