Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

żęta... wielkości! Nie widziałem! nie widziałem! żebym widział, tobym nie wziął! Kamień do szyi, panie mój łaskawy, kamień do szyi i powiesić się! Klarki szkoda! ostatni mój moment szczęśliwy... Do Pana Boga na skargę... apelacyą podam przeciw krzywdzie... apelacyą do... najwyższéj... ins...tan...cyi...
Obrzękłe powieki opadały mu na senne źrenice; wysilał się, by je roztwierać i wpółżałośne, wpółmiodowe spojrzenia rzucał wciąż na kinkiet, który, z za opony brudnego dymu, mrugał ku niemu płomykiem, dogorywającym w załzawionem szkle. W téj saméj chwili, pod światło to mrugające i łzawe, z łona gromady ludzkiéj, dokoła bilardu hałasującej, wysunęli się dwaj mali chłopcy, z których jeden, w podartem obuwiu, ogryzał aż do kości śledzia, ociekającego gęstym płynem; drugi, bosy, pełną garścią zajadał czarny i lipki przysmak, z miodu i maku złożony. Zajadali i przyglądali się wrzącemu w izbie tłumowi, to z powagą i ciekawością wielką, to z głośnemi wybuchami śmiechu. W powierzchowności ich było kilka cech uderzających. Starszy, w czapce, nasuniętéj aż prawie na oczy, miał wzrok dziwnie a przykro ruchliwy i uszy czerwone, a tak długie, jak gdyby ktoś umyślnie a bardzo często zajmował się wyciąganiem ich i wydłużaniem. Młodszy, z jasnemi, bujnemi włosy, opadającemi dokoła okrągłéj twarzy, wyglądał na wygłodzonego i zadąsanego cherubina.
Kiedy dzieci te zjawiły się pośród szczupłego pola widzenia, ogarnianego przez usypiający wzrok Szarskiego, stało się z nim tak, jak gdyby mu nagle wiadro zimnéj wody na pijaną głowę wylano. Roztworzył szeroko oczy, dźwignął się z nad stołu, obrzękła twarz jego oprzytomniała i tylko wielkie żółte ręce silnie drżeć zaczęły.