Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! — krzyknął, — znów tutaj! znów... Obu rękami trzymając się za stół, podniósł się z ławy, lecz zachwiał się i opadł na ławę znowu. Wyciągnął ramiona w stronę kinkietu i pod światłem jego stojących dzieci i, przeraźliwym, z głębi piersi dobywającym się, głosem krzyknął:
— Weźcie... wypędźcie... wyrzućcie... ratujcie!
Wraz z ostatnim wyrazem zsunął się z ławy na ziemię i zniknął za stołem. Krzyku jego nikt nie usłyszał lub nie zrozumiał; nie słyszeli go téż dwaj chłopcy, których uwagę całą pochłonęły kule, zaczynające znowu toczyć się i stukać po brunatnem, od plam i starości, suknie bilardu.
Sylwek tymczasem siedział wciąż na pieńku, w pustéj izbie, samotny. Izba ta, oprócz pieńka tego i beczki z kapustą, na któréj paliła się łojówka, posiadała jeszcze piec z ogromnym czarnym otworem, w którego głębi rozlegało się głośne mruczenie śpiącego kota i dwoje drzwi, z których jedne otwierały się wprost na dziedziniec. Za drugiemi drzwiami, wązkiemi i zamkniętemi, słychać było, przez czas jakiś, płacz dziecka i usiłujący utulić go szwargot niewieści. Potem płacz ustał i szwargot umilkł, a natomiast ozwały się miarowe uderzania o podłogę biegunów kołyski, i powlekł się przyciszony i leniwy, uderzeniom biegunów towarzyszący, śpiew. Żona szynkarza, kołysaniem i śpiewem, usypiała płaczące przed chwilą dziecko.
Sylwek, profilem ku drzwiom zamkniętym zwrócony, siedział z głową pochyloną i brodą, na dłoni opartą. Być może, iż matczyny śpiew ten, lejący się zwolna w pjany hałas tłuszczy, że perła ta, smętnie w téj otchłani dzwoniąca, przywiodły mu na pamięć srebrny głos złotowłoséj córki kowala, która niegdyś, za lat jego dziecinnych, śpiewała zawsze do snu najmłodszemu bratu.