Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Być może, iż odgłosy te, opowiadające o czyichś ścianach rodzinnych, o jakichś dobrych dziecięcych dolach, prześladowały go nieustannie, spotykały go wszędzie, dla tego właśnie, że słuchać ich pragnął, że było w nim coś, co ucho jego ku nim zwracało. Co pewna, to, że zasłuchał się w leniwéj i przyciszonéj pieśni matki żydówki i we wtórujących jéj uderzeniach kołyski, tak bardzo, iż twarz jego, kipiąca przed chwilą życiem i ogniem, znieruchomiała tak, jak gdyby była z bronzu wykuta. Przygasłe oczy jego tkwiły w ziemi, a na ciemném czole legły dwie groźne, ponure zmarszczki. Nie słyszał, jak zcicha i zwolna otworzyły się drzwi od dziedzińca, i nie widział, że wszedł przez nie człowiek niewielki i szczupły, w sukiennéj siermiędze luźnéj i długiéj, w czapce, z pod któréj widać było czerwonawą chustkę, obwiązującą głowę jego w ten sposób, iż zakrywała mu całkiem uszy i dwoma ostremi końcami stérczała pod brodą. Wszedł i stanął w kącie izby, przy beczce, na któréj paliła się żółta świeczka. Wydobył z pod siermięgi skrzypce, oparł je na ramieniu i pociągnął smyczkiem po strunach. Wtedy dopiéro Sylwek podniósł głowę i, spojrzawszy na przybyłego, z groźnie zawsze zmarszczonem czołem, zawołał:
— Hej! a ty kto taki, że tu z muzyką przychodzisz! Myślisz może zarobek mnie odbierać! Ja tu gram zawsze, a kto mi w drogę wlezie, tego przez okno wyrzucę! Czy słyszysz?
Izba była tak słabo oświetloną, iż, siedzącego u ściany Sylwka, stojący u drzwi człowiek dostrzegać mógł zaledwie, niby nieokreślony, na ścianie rysujący się, cień. Podniósł rękę ze smyczkiem i odezwał się: