Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niewiem, kim jesteś, ty, co mię tak niegościnnie w miéjscu tém witasz, ale głos twój wydaje mi się znajomym… tak, jakbym go kiedyś słyszał.
Sylwek powstał.
— Niech mię djabli wezmą, — zawołał, — jeżeli ja także głosu tego gdzieś nie słyszałem. Któż ty taki?
Postąpił ku drzwiom, pochwycił z beczki świecę i przysunął ją pod samą twarz przybyłego. Była to biédna, wybladła, pomarszczona twarz, z zaczerwienionemi oczami i ledwie widzialnemi usty. W oprawie czerwonawéj chustki i zmokłych lniano płowych włosów wyglądała, jak mizerny owoc, ze zżółkłą i pogarbioną skórą.
— Nie znam i niewiem, — rzekł Sylwek, — stawiając lichtarz ze świecą na beczce, — i to tylko powiem, żebyś wynosił się tam, zkąd przyszedłeś, bo w tym handlu ja jestem muzykantem i chleba sobie odbierać nie dam! Świat szeroki! ruszaj, dopókim dobry; bo jak rozgniewam się, to i skrzypce twoje i ciebie samego na miazgę stłukę. Ot! czemuż nie wynosisz się jeszcze! guza szukasz?
Przybyły nie czynił najlżéjszego poruszenia; tylko oczami, które mętnie błękitniały z za czerwonych powiek, w mówiącego wpatrywał się, jak w tęczę. Policzki jego kilka razy drgnęły nerwowo.
— Stój! — zawołał i, pospiesznie złożywszy skrzypce na beczce, obie ręce obronnym gestem wyciągnął ku, groźnie podnoszącym się nań, ramionom Sylwka. — Zaczekaj! pohamuj się! Nie krzywdź mnie, nie wiedząc, kim jesteś! Nie zawiniłem ci niczem! Byłem tu zeszłéj niedzieli, grałem, zarobiłem kilka groszy, a ciebie nie widziałem wcale i nikt mi za to nic nie powiedział. Teraz, kiedy spotkałem opór, odejdę, pójdę gdzieindziéj, ale wprzódy muszę koniecznie