kazano. Dżiordana spalono, Galileusza więziono... ja, dziecię moje, przybywam tu z turmy!...
Sylwek obu rękami schwycił się za głowę.
— Aj! — zawołał, — to kiepsko!
Ale wnet dodał wesoło:
— No, no! nic to wielkiego! do turmy dostać się łatwo, za byle co... znałem bardzo dobrych chłopców, którzy tam siedzieli i siedzą... a dawnoż pana wypuścili?
— Pół roku temu; przyszedłem tu piechotą... dobrych mil 40-ci, po drodze grywałem w karczmach ludkowi do tańca... a ludek nasz zacny, dobry... choć i drapieżnym bywa on czasem, jak ci o tém późniéj opowiem, wynagradzał mię za to chlebem i groszem. Od trzech miesięcy jestem już tutaj, dostałem trochę roboty... stare obuwie naprawiam, ale że chciałbym sobie jaką taką surducinę sprawić, żeby mieć w czém za interesami swemi chodzić, postanowiłem jeszcze i smyczkiem coś zarabiać... Przeszłéj niedzieli grałem tu, a ciebie nie było.
— Przeszłéj niedzieli siedziałem u Łukasza, w jego norze, bo mię chandra była napadła; a jak mię ona napadnie, to już mi wtedy wszelka ludzka twarz nieznośna. Ot, chodź pan! pójdziem do mojéj nory, to jest: do mojéj i do Łukasza, bo ja z Łukaszem mieszkam. Stary ucieszy się, jak pana zobaczy...
— Nie, — odpowiedział Kępa, — z Łukaszem zobaczę się jutro albo kiedykolwiek... Chodź ty teraz do mego mieszkania... musimy bliżéj poznać się... a dla tego, żebyś mię poznał, powinieneś dowiedzieć się o całem życiu mojem, kim byłem, kim jestem i kim będę jeszcze kiedyś! Chodźmy!
— Dobrze! niech i tak będzie! Chodźmy! A gdzież pan mieszkasz?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.