Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

powracał, widać było twarz wąsatą, surową i silne żylaste ramię, które, w szydło i dratew uzbrojone, podnosiło się i opadało, czasem leniwie i z niechęcią, najczęściéj z popędliwą niecierpliwością. Człowiek, do którego twarz ta i ramię to należały, nie musiał być łagodnym, ani wyrozumiałym, to téż wracające z próżnemi już rękami dziecię, przed wéjściem do domu, rzucało zwykle na okno lękliwe wejrzenia. W ogóle, głównemi cechami, odźwierciedlającémi się w powierzchowności dziecka tego, były: lękliwość i czułość. Nieraz, na widok konia, męczonego przez nielitościwych woziwodów lub kamieniarzy, siadał na chodniku ulicy, drobnemi rękami chwytał się za głowę, jęczał i lamentował głośno. Starą żebraczkę, która z pokaleczonemi nogami siadywała pod kościołem, lubił bardzo; siadywał przy niéj często na ziemi, prowadził z nią ciche rozmowy, śród których naśladował westchnienia jéj i boleściwe wstrząsania głową; niekiedy zaś przynosił dla niéj, w kieszonce ubogiéj surduciny, kawałek chleba, séra lub parę pieczonych kartofli. Wszystkie psy, znajdujące się na kilku sąsiednich ulicach, znały go i na widok jego radośnie skomliły. Pochylał się nad niemi, zbierał ich dokoła siebie jaknajwięcéj, tulił głowy ich do swéj piersi, wypowiadał nad niemi całą litanią nazw pieszczotliwych. Czasem téż, przed tymi ulubieńcami i towarzyszami swymi, popisywał się z czemś i chlubił, stając pośród gromady ich w bohaterskich postawach.
Kosze owe z pieczywem i jarzynami nosił on każdego ranka, przez całe prawie miasto, za kobietą, któréj plecy, okryte spłowiałą chustą, uginały się téż pod ciężarami różnych przedmiotów, a która, na jednym z rynków miasta, rozstawiała, przynoszony z sobą, składany stragan. Kobie-