Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to niechże pana wszyscy djabli porwą! — grubym i rozwścieczonym głosem krzyknął żebrak: — pocóżeś mię pan bałamucił tu tak długo, jeśli nic dać nie miałeś! Ja drugi dzień już niemam, co w gębę włożyć, a on tu zemnie żarty jakieś stroi! Nielitościwe serce! psia twoja natura! Żeby z ciebie Pan Bóg najwyższy i wszyscy święci Aniołowie tak zażartowali, jak ze skrzypcami swemi razem do otchłani piekielnych spadać będziesz!...
Ze słowami temi powlekł się żebrak daléj w ulicę, lecz Kępa długo jeszcze stał przy otwartém oknie, ze smyczkiem swym w ręku i otwartemi usty. Jakby weń grom był uderzył! Osłupiał i osowiał. Potém, przez czas jakiś, przy lekcyach z małymi uczniami swymi, bredził od rzeczy, a takie okazywał roztargnienie i niedbalstwo, że mu połowy lekcyj odmówiono i znowu zaczął pomiędzy ludźmi uchodzić za człowieka, niespełna na umyśle przytomnego. W głębi ducha powtarzał on sobie ciągle: pocóż muzyka i jéj rozkosze, skoro cierpieniom ludzkim zaradzić przez nie niepodobna? Zniechęcił się do muzyki, wpadł w smutek ponury i coraz jaśniéj a uparciéj myśleć zaczął o jakiemś uniwerśalném i radykalnem, na wszelkie cierpienia ludzkie, lekarstwie. W porze téj saméj zaświtała mu w głowie myśl nowa, a szersza daleko i ponętniejsza od poprzedzających, myśl, nie już o pocieszających i udoskonalających wpływach, które na jednostki ludzkie wywierać mogły religija n. p. lub sztuka, lecz o radykalném i gruntu wszechrzeczy sięgającém zreformowaniu ludzkości. Dotąd miał na oku przeważnie ludzkie jednostki tylko, teraz jedném spojrzeniem ogarnął zbiorowego człowieka, zwanego ludzkością. Dotąd pragnieniem jego i ambicyą było przynosić pomoc i pociechę tu i ówdzie, temu i owemu; teraz pomyślał, że