go zgrozą i wstrętem. Jednak postanowił, jak zwykle, poświęcić się. Szło już teraz o to tylko, aby módz posiąść porządny surdut, bez którego, jak o tém wiedział dobrze, w progi „wielkich tego świata“ wpuszczonym zostać niepodobna.
Opowiadanie téj historyi swojéj Kępa przeplatał zrywaniem się ze stołka i stawaniem w teatralnych postawach, ciężkiém wzdychaniem, groźném podnoszeniem w górę ściśniętéj pięści, przeciąganiem dłoni po zwilżonych łzami oczach. W głosie jego drgały niekiedy nuty szczere i rzewne, często jednak brzmiał on przesadzoną patetycznością, tak, jak gdyby sztuczne wydymanie myśli i słów stało się przyzwyczajeniem i drugą naturą mówcy. Gdy nakoniec doszedł on już, w opowiadaniu swém, do swéj kapitalnéj kwestyi porządnego surduta, bez którego niepodobna mu było czynić starań o wyjście w świat wielkiego jego dzieła, Sylwek zawołał:
— Poczekaj, dziadźku[1], poczekaj tylko troszkę! jak my się z Łukaszem dobrze postaramy, to wam w mig surdut kupim! ma się rozumieć, że na żydach, ale to wszystko jedno... byle czysto i cało wyglądał. Już kiedy my na całą maskaradę uzbierali, to i na jeden surdut uzbieramy... nie dziś, to jutro!
Kępa jakby się z głębokiego snu obudził.
— Na jaką maskaradę? — zapytał.
— A zobaczycie! co mam o tém bzdurstwie teraz gadać, kiedyście mi głowę takiemi rzeczami napełnili, że... pali mi się, jak w ogniu! Oj! żebyście wy mogli, żebyście
- ↑ W ten sposób młodzi ludzie z gminu, na Litwie i Rusi, nazywają starszych, względem których uszanowanie uczuwają.