skrzydła swe i pazury. Od starych malowań tych, ciemnych i ponurych, rażąco odskakiwał piecyk, z żółtéj gliny naprędce znać sklecony. Przy nim leżało, na zgniłych deskach podłogi, trochę szeweckich narzędzi; przed skrzynią, zarzuconą zapisanemi papiérami, stał nizki pieniek drewniany, jedyny w miejscu tém sprzęt, do siedzenia służyć mogący; trochę kartofli leżało w kącie; na dwu pułkach, wbitych w ścianę, nie było nic, prócz okruch czarnego chleba i szczypty soli, zawiniętéj w szmatce papiéru. Na pierwszy rzut oka było to już wszystko, co znajdowało się w mieszkaniu Kępy; jednak, po baczném rozéjrzeniu się w mroku, zaledwie przez płomyk łojówki rozświetlonym, a przez malowane ściany zwiększonym, można było dojrzeć, w najdalszéj głębi izdebki téj, czy tego sklepu, przedmiot jakiś, na ziemi rozciągnięty, a którego poruszania się i głośniejszy, od czasu do czasu, oddech zdradzały śpiącą istotę ludzką.
W otoczeniu tém, twarz Sylwka, siedzącego na ziemi, pod światłem łojówki, jaśniała ciekawością i zachwyceniem bez granic. Opierając brodę na dłoni, a rozżarzone oczy wlepiając w twarz Kępy, która, w oprawie brudno czerwonéj chusty, promieniała téż uśmiechem i czułością, mówić on zaczął;
— Niedaremniem ja pana tak dobrze zapamiętał, niedaremniem wypatrywał pana wszędzie tak, jakbyś ot, ot, zaraz, z za jakiego domu lub z jakiéj bramy, wyjść musiał. Otworzyłeś mi pan oczy na świat!... teraz już wiem dokładnie i na pewno, że stary Łukasz ma racyą, kiedy mówi, że wszyscy ludzie są równymi sobie; tylko że pan tak pięknie tłómaczysz: dla czego taka nierówna jest dola ludzka na świecie...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.