świszczących po dachach, tak się zasłucham, że mi kielnia z ręki wypada, a głosu majstra ani słyszę... Dał mi raz pięścią w plecy, ja go nazad z całéj siły... innych bił... i oni nic za to... ja nie mogłem... gniewem zapaliłem się, jakby wemnie kto wrzątku nalał... Wynikła z tego sprawa kiepska. Majster przepraszać siebie kazał. Ja, za nic! Co? miałem przed tym opojem i grubianinem kark zginać! Nie wiadomo jeszcze, kto z nas lepszy! Wypędził z domu i mularka skończyła się.
Kępa, coraz ciekawiéj i baczniéj, przyglądał się mówiącemu.
— Głos krwi, — wymówił zcicha, — głos krwi, w pracy niewytrwałéj, dumnéj a wartkiéj...
Sylwek mówić znowu zaczął:
— Alem nie żałował wcale przebrzydłéj mularki téj... wszystko jedno... z głodu nie zdechnę, dopóki mię co nie spotka... wóz albo przewóz... szczęście albo mogiła... a żądań moich mularka nie spełni! gdzie jéj do żądań moich! Nikt nie wiedział i nie wie, czego ja żądam. Żebym im wszystkim gadał i nadgadał, nie zrozumieliby nawet! Gdzie im do żądań moich i do myśli moich i do tych dziwnych pieśni, co mi w głowie śpiewają wiecznie... które wygraćbym chciał, a nie umiem... opowiedzieć przynajmniéj komu, a nie wiem jak... Czasem jeszcze nic... ale czasem, jak zacznie coś we mnie grać i wzdychać i żalić się, to tak, jakbym ja sam skrzypcami był i jakby kto po piersiach moich smyczkiem wodził. Słyszę, jak struny we mnie grają i, siadłszy sobie gdzie na kamieniu, granie ich powtarzając, śpiewam... Wtedy zdaje się mnie, że jestem sobie wielkim panem, mam dom z oknami takiemi jak gwiazdy i z dachem takim jak niebo... że naokoło mnie stają prześliczne kamien-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.