Z gorączkową ciekawością wpatrywał się w twarz Kępy, który, tém pytaniem jego, znagła jakby zaskoczony, zawahał się z odpowiedzią. Wahał się długą nawet chwilę i widać było, że toczył z sobą wewnętrzną jakąś rozmowę. Potém, niepewnym jeszcze głosem, rzekł:
— Dla tego, pewno dla tego mówiłem ci, żeś skrzywdzony... może jeszcze i dla czego innego...
— Aha! — zawołał Sylwek i, porwawszy się z ziemi, pochwycił ramię Kępy, — dla czego innego... otóż to! Wy wiecie, kto ja, zkąd ja i czyje ja dziecko? Rozalii Klinówny, powiecie! Wiem, wiem. Oczy moje nigdy jéj nie widziały. Porzuciła, poszła i zginęła. Mniéjsza o to. Niech taką matkę wszyscy djabli biorą! Ale kto... ten? drugi? wy wiecie o tém... ja pamiętam, jak przez sen pamiętam, żeście coś o nim wtedy mówili? Ja taki ciekawy... czekałem was jak zbawienia... powiedźcież!
Postanowienie Kępy było już powziętém. Z surową twarzą i stanowczym głosem mówić zaczął:
— Wiedziałem może... może zapomniałem... nie wiem teraz. I co ci z wiadomości téj przyjdzie? Gdybyś wiedział, poszedłbyś tam... i niktby ci nie uwierzył... a gdyby ci uwierzono, to i cóż? otrzymałbyś okruchę jakąś drobną, nic nie znaczącą, a zginąćbyś mógł dla mnie, dla idei, dla wszechludzkiéj sprawy, któréj pracownikiem być możesz. Słuchaj! ja cię przyjmuję za ucznia swego, poświęcam cię na apostoła i robotnika prawdy... Co było — zapomniałem i ty zapomnij; myślmy i pamiętajmy o tém, co będzie, co stanie się... przez nas!
Sylwek, z wyrazem zniechęcenia i zawodu, opuścił się znowu na ziemię.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.