Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szkoda! — rzekł, — myślałem, że dowiem się. Ale prawdę mówicie! na co mi to? ciekawość napoić chyba i tylko! Alboby mię poznali? alboby mi uwierzyli? alboby mię uszczęśliwić chcieli? Pewno, że nie. Co im tam! Nie wiedzą może nawet, że szczenię jakieś urodziło się i że je pod płotem cmentarnym zostawiono, mogiłkom na hodowanie, złości i wzgardzie ludzkiéj na igraszkę! Co mi tam! Obejdę się. Z głodu nie zdechnę. Przyjdzie szczęśliwa godzina, to dobrze, nie przyjdzie, to wtedy może dopytam się, gdzie on... i o ścianę jego domu łeb sobie roztrzaskam. Niech trupa mego grzebie! Żebrać do niego nie pójdę... Niech żyje zdrów i weseli się... tam, wysoko... dopóki...
Oczy błysnęły mu namiętnie, dziko; podniósł je na twarz Kępy...
— Dopóki my z tobą, dziadźku, roboty naszéj nie zrobim? ha? prawda?
Zaśmiał się.
— Tylko, że ja nie wiem jeszcze, jaka to będzie robota i do czego wy mię użyjecie? Mówcież! uczcież! ja słuchać was gotów, jak małe dziecko; wyście pierwszy człowiek, mądry i uczony, który ze mną, charłakiem, bękartem, ulicznikiem, gadać chce; i wyście dobrzy bardzo... zlitowaliście się nad małymi i cierpiącymi, i za to, życie całe, nędzę i różne męki cierpicie... Mówcie! uczcie! dawajcie mi rozkazy! ja młody, silny, zdrów i wielkie jakieś płomię pali się we mnie... zrobię, co rozkażecie!
Kępa promieniał od radości.
— O! — zawołał, — błogosławionym niech będzie dzień, w którym występek ludzi dał idei i sprawie mojéj pracownika takiego!
Wskazał na stosy papiérów, okrywające skrzynię.