kiwać będą otworzenia się ust naszych, głoszących zbawienie świata...
— Ach, ach, ach! — rozległo się przeciągłe westchnienie w kącie, z którego, przed chwilą, czarna, wyschła ręka wygrażała ludzkości.
— Biedna kobiéta musić stara, że tak stęka, — zauważył Sylwek.
Kępa, po chwili milczenia, odpowiedział:
— Przyjdzie czas, że opiekę nad starcami i niedołężnymi przyjmie na siebie społeczeństwo, ciało zbiorowe. Zbudują dla nich obszerne domy, zasadzą cieniste, rozległe ogrody, pośród których starość taka lubi spoczywać i ostatkiem zmysłów swoich rozkoszować się pięknościami świata; dla przedłużenia dni ich zastawiać przed niemi będą stoły, obfitujące w jadło i skrzepiające napoje... podówczas starość i niedołężność wolnemi będą od wszelkich niedostatków i udręczeń, a brzemię strzeżenia ich i utrzymywania zdjętém zostanie z bark tych, którzy dźwigają wielkie prace, sprawy i losy powszechne. Tak będzie kiedyś...
W kącie izby zaszeleściła znowu słoma barłogu, a wśród przystępu gwałtownego kaszlu, skarżący się, stary bardzo głos zajęczał:
— Oj, kosteczki moje, kosteczki! oj wątroba moja, wątroba! Jezu najmiłosierniéjszy! zlituj się nademną, biedną sierotą!...