Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.
IV.

Placyda Lirska, w skromném, lecz czystém mieszkaniu swojém, siedziała przy stole, okrytym siatkową serwetą i umieszczonym przed niewykwintną, lecz wygodną i porządną, kanapką. W białych delikatnych rękach trzymała ona szydełkową robotę jakąś, lecz, wciąż od niéj wzrok odrywając, troskliwe i nieśmiałe spojrzenia zwracała ku przeciwległéj ścianie, pod którą stało ładnie rzeźbione, wygodnie bardzo i nawet wykwitnie zasłane, łóżko. Na łóżku, pod kołdrą spłowiałą nieco, lecz jedwabną i haftem przyozdobioną, na poduszkach, powleczonych cienkiém i pachnącém płótnem, leżał Maurycy Lirski, bledszy nieco, niż bywał zwykle, z dwoma, gojącemi się już, lecz jeszcze sinoczerwonawemi, bliznami na twarzy. Z saloniku tego, który był zarazem sypialnią młodego Lirskiego, widać było, przez drzwi otwarte, malutki pokoik, całkiem prawie ciemny i szarzejące w nim łóżko wązkie, z prostych desek zbite, a usłane tak skromnie, że prawie ubogo. Z drugiéj strony dochodziły, z za drzwi zamkniętych, kuchenne odgłosy i zapachy.
Maurycy niecierpliwie rzucił się na swém miękkiem i jedwabiami szeleszczącém posłaniu.
— Moja mamo! — zawołał, — zdaje się, że możnaby pofatygować się, wstać i powiedzieć Marysi, żeby takich smrodów w kuchni nie robiła. Ja tu, nim wyzdrowieję, zadusić się mogę... Niech mi mama flakonik ten z toalety poda..
Nic dorównać nie może szybkości, z jaką Lirska zerwała się z krzesła i do wskazywanéj przez syna toalety podbiegła. Była to mała i zgrabna gotowalnia kobiéca,