Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

w wyprawie zapewne od bogatych krewnych przez Lirską otrzymana, lecz teraz okryta przedmiotami, do męzkiego stroju należącemi; pośród których znajdowały się jednak pudełka z ryżowym pudrem i flakony z perfumami.
— Nie ten, nie ten, mamo, — dziecinnym niemal głosem jęczał Maurycy, — tamten, z fijołkową etykietką... przecież!...
Przecież znalazła i podała synowi przedmiot żądany.
— A teraz niech mama idzie do kuchni i Marysię wygderze za to, że taki swąd zrobiła... Ja tego znieść nie mogę... Nie dosyć, że jestem zgryziony, chory i znudzony, tém leżeniem sam na sam z mamą, jeszcze mam różne niewygody cierpieć...
Poszła do kuchni i wkrótce wróciła.
— Mój Morysiu, — rzekła łagodnie i nawet nieśmiało, — Marysia nic nie winna... Maszynę mamy nieosobliwą, i jak tylko smaży się beefsztyk...
— A kiedyż już nakoniec będzie ten beefsztyk? — zapytał Moryś, z głodu mrę... czy mama po stare wino posłała...
Lirska spuściła oczy na robotę, którą znowu do rąk wzięła i zawahała się z odpowiedzią.
— Moje dziecko! — rzekła, — przykro mi to niezmiernie, ale dziś będziesz musiał obéjść się bez starego wina. Nie miałam za co kupić go, polędwicę nawet na twój obiad wzięłam na kredyt...
Maurycy usiadł na łóżku i, szeroko otwartemi oczami, wpatrzył się w matkę.
— A więc cóż będzie? — zawołał, — z głodu poumieramy? czy co? tego tylko jeszcze niestawało, żeby kochany wujaszek głodem nas zamorzył... sam nurzając się w zbytkach wszelkich...