Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

Maurycy wybuchnął głośnym, grubym śmiechem.
— Ciekawym, coby jéj przyszło z moich szkół i z mego uniwersytetu. Mama poszła za mąż, nie młodą już będąc, za niemłodego człowieka i dla tego nie wié, że można być dobrym mężem, żadnego uniwersytetu na oczy nie widząc. Już ja mamie ręczę, że Aurelka byłaby zemną szczęśliwą... Jak ją widzę, to aż mi się głowa zawraca... Kochałbym ją za trzech!
Blady rumieniec wybił się na zwiędłą twarz Lirskiéj.
— Mój Morysiu! — szepnęła, — nie mów ty tak nigdy przedemną... a szczególniéj o Aurelce... mnie to bardzo przykro...
— Mało co, że mamie przykro! — sarknął syn, — mama nie może zapomnieć, że starą panną była, za każdą rzeczą spuszcza oczy i wstydzi się... Ja jestem mężczyzna i kiedy nie mogę w rzeczywistości użycz tego, czego pragnę, niech mi będzie wolno choć pomarzyć...
Wyciągnął się, ramiona szczupłe i kobiéco białe nad głowę zarzucił i przeciągle westchnął:
— Oj biéda! biéda! biéda!
Westchnieniu temu zawtórowało ciche, lecz głębokie westchnienie Lirskiéj. Zwilżoném okiem patrzała na syna i widać było, z wyrazu jéj twarzy, iż, na równi z nim samym, uważała go za nieszczęśliwego i przez los pokrzywdzonego srodze a niesłusznie.
— Pani! pani! Beefsztyk gotowy! — ozwał się, z za drzwi niedomkniętych, głos służącéj.
Lirska poskoczyła, w mgnieniu oka przystawiła do łóżka syna mały stolik, nakryła go śnieżnie białą serwetą i z zimnych sionek przyniosła butelkę, na dnie któréj znajdowało się jeszcze trochę starego francuzkiego wina. Bu-