— Na rynku! — szydersko uśmiechnął się Moryś; — przecież są w mieście sklepy ze zwierzyną...
— Tam bardzo drogo, — nieśmiało szepnęła Lirska.
— Dla takich nędzarzy, jak my, wszystko drogo! — mruknął syn i zabrał się do komputu z owoców, konfiturami ugarnirowanego. Przysmak, urządzony delikatnemi dłońmi matki, poprawił mu humor.
— Czemu mama nie je? — zapytał.
— Dziękuję ci, nie chcę jakoś... komputu jest tyle tylko, ile na jednę osobę...
— Proszę choć kosztować... dobry!
Uśmiechając się łaskawie, przybliżył do samych ust jéj łyżeczkę z przysmakiem. Lirska zaśmiała się błogo i radośnie.
— Oj ty dzieciaku! dzieciaku!
I posłuszna wzięła do ust zawartość łyżeczki.
— Dobry! — rzekła smakując; — już to ja wszystkie rzeczy takie nauczyłam się urządzać od saméj nieboszczki Tarżycowéj, matki Tytusa, a mojéj ciotki... Staroświecka to była jeszcze kobiéta, gospodyni zawzięta, wszystkiego u niéj powinno było być w bród...
— Tęgo sobie żyli pewnie i mama za młodu opływałaś tam, jak pączek w maśle... — zauważył Maurycy.
— To téż im za tę opiekę i łaskę, którą otoczyły mię, gdym sierotą była, wdzięczną jestem i do grobu będę. Żyli po pańsku, bo téż i panami byli i są, a ja z nim wszystkie dostatki i przyjemności dzieliłam... Potém, trudno było trochę odwykać; tylko, że Wincentego mego bardzo kochałam, a potém i ty przyszedłeś na świat, to i pogodziłam się chętnie z inném życiem... Ale, że inne, to inne, co za porównanie! Z naszém ciasném, miejskiém życiem, na każdy grosz oglądającém się, ich życie, to raj!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.