Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedziéć tu może z mamą od rana do nocy i od nocy do rana, ludzi nie widziéć i nie zabawić się nigdy! Mnie samemu wstręt i wstyd pomiędzy obdartusów i włóczęgów różnych wchodzić, ale... w bilard pograć lubię z kimkolwiek... i jest tam przytém jedna, djable ładna...
— Morysiu! — jęknęła Lirska.
Parsknął śmiechem.
— Oto skromnisia z mamy! — zawołał.
— Morysiu! — szeptać zaczęła matka; — ja tak lękam się, żeby cię znowu co złego nie spotkało... wróć przymnajmniéj przed wieczorem... zmiłuj się, nie chodź do tych jaskiń... wszak to nawet i niestosowne dla ciebie, poniżające...
Schwyciła go za ręce, tak jakby całować je chciała, ale wyrwał się z jéj objęcia.
— Niech mama mię nie nudzi i z cierpliwości nie wyprowadza, bo mogę jeszcze co przykrego powiedziéć... — zawołał.
Umilkła i drżącą ręką czyścić poczęła miotełką surdut syna. On niecierpliwie oczekiwał końca tych przygotowań, wzdychał, poziewał, w okno spoglądał... w kwadrans potém był już na ulicy. W zgrabnym, ciepłym paltocie, w cylindrze, który głęboko nasunął na czoło, w celu zakrycia, przerzynającéj je jeszcze, sinéj blizny, szedł ulicą, nie wiedząc sam, dokąd iść ma, bez żadnego określonego zamiaru, ni celu. Nieliczni znajomi matki jego nie wabili go ku sobie bynajmniéj; byli to bowiem ludzie niezamożni, skromnie i cicho, w ciasnych mieszkańkach swych, żyjący. Do cukierni i głównych handlów miejskich udać się nie mógł, dla przyczyn, które, przed kwadransem, w przystępie gniewu i żalu, opowiedział był matce. W chmurny, choć suchy dzień jesienny, przechadzka po ulicach nie sprawiała téż najlżéj-