koła gromadki, „sztuki pokazującéj,“ spotkał się z dwoma, najeżdżającemi ze strony przeciwnéj, powozami. Jednym z powozów tych była sześciokonna kareta, po podróżnemu opakowana, drugim mały odkryty koczyk, czterema końmi w lejc zaprzężony. Przez szkła karety dojrzeć można było, siedzącą w głębi jéj, w futro otuloną, kobiétę; w odkrytym koczu siedziało dwoje ludzi: siwiejący już, bardzo pięknéj postawy i śmiałéj twarzy, mężczyzna i panna, jak wiosna młoda i świeża. Stangreci powstrzymywali z całéj siły konie rosłe, żartkie i daleką snać podróżą wcale niezmęczone, krzyczeli o drogę i rozpaczliwie wymachiwali długiemi batami. Lud rozstępował się, tłocząc się na chodniki i brzegi ulicy. Pośród dwu ścian tłumu pstrych, ruchliwych, setkami oczu migocących, kareta przejechała zwolna i ostrożnie; koczyk zaś, prędzéj już nieco tocząc się, skrzyżował się z pajacem i jego gromadką, którzy, nie zatrzymując się, zwolna postępowali brzegiem ulicy, pod ścianą tłumu, na chodniku stojącą. Możnaby powiedzieć, że spotykały się tam ze sobą dwa odrębne i różnowiekowe stany ludzkości: cywilizacya i dzikość, wykwint pierwszéj i pierwotność drugiéj.
— Ojcze! ojcze! co za prześliczna dziewczynka, — przechylając się w powozie, zawołała młoda panna, piękne swe ciemne oczy, z wyrazem najwyższego zajęcia, wlepiając w małpeczkę, na ramieniu pajaca siedzącą.
— Wolniéj! — zawołał na stangreta niemłody pan, któremu każde zachcenie młodéj dziewczyny rozkazem być musiało.
Stangret powstrzymał konie, pajac z gromadką swoją stanął. Cywilizacya i dzikość, przez chwilę, patrzyły sobie w twarze. Potem, z ręki siedzącego w koczu pana,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.