Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy znam pana Tarżyca? ze szczególnym, wykrzywionym uśmiechem powtórzył interlokutor Lirskiego; — znałem go kiedyś dobrze, zbliska... Wiele już lat upłynęło, odkąd go nie widziałem... ale zmienił się mało i poznałem go od razu... Wygląda zawsze, jak bożek dumy i wytworności... a ta piękna panna, to pewnie jego córka... Pani, która jechała karetą, jego żona... Zawsze piękny i szczęśliwy... Ojciec rodziny... wielki pan... Patrzcie, patrzcie!... co z nim? a co zemną?...
Umilkł. Szedł obok Lirskiego, który ciekawie przypatrywać się mu zaczął, ze spuszczoną głową i wzrokiem, wbitym w ziemię. Uśmiech, do wykrzywiania się bardziéj, niż do uśmiechu, podobny, błądził mu po żółtych wargach.
— Jesteś pan oryginałem jakimś, skoro zaczepiać możesz na ulicy ludzi, którym nigdy prezentowanym nie byłeś, — zaczął Moryś; — w dobrém towarzystwie nie przemawia się nigdy do tych, którym się nie było prezentowanym; ale mniéjsza o to, ciekawy jestem, kiedy i jakim sposobem znać pan mogłeś wuja mego i jakich mianowicie żądasz o nim wiadomości. Ja mogę panu wszystko o panu Tytusie Tarżycu opowiedzieć?... Matka moja jest cioteczno-rodzoną jego siostrą, a z Aurelką razem wyhodowałem się. Musiałeś pan zauważyć, jaka to śliczna panna!
Na ostatnie pytanie interlokutor nie zwrócił uwagi żadnéj; przyciszonym za to, lecz, pomimo przyciszenia, wydymającym się wciąż do patosu głosem, odpowiadać zaczął na poprzedzające.
— Ponieważ pan życzysz sobie, abym się mu przedstawił i owszem... nie mam potrzeby ukrywać nazwiska mego. Jestem Szymon Kępa, z professyi nauczyciel wiejski, ale zajmujący się i czémś więcéj jeszcze... Kiedy i ja-