Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wujaszek! — wykrzyknął ze śmiechem Moryś, — jak Boga kocham, udaj się pan z tém do wujaszka! Przepada on za literaturą i wydrukuje z pewnością, kosztem swoim, pańskie dzieło...
— Nie, — stanowczo odparł Kępa, — do Tytusa Tarżyca nie udałbym się w żadnéj nawet ostateczności. Takiego już poświęcenia... ludzkość sama nie jest w prawie wymagać odemnie. Chciałem pana prosić, abyś był łaskaw wskazać mi imiona i adresa innych ludzi możnych...
— Dla czegóż? dla czegożby nie? i owszem! — z zadowoleniem widoczném i wielkiém mówił Moryś; — znam ich wszystkich i spiszę panu cały regestr nazwisk i adresów... Zgłoś się pan tylko do mnie za dni parę... bo przecież tak naprędce nie mogę... Ale proszę! pan więc piszesz książki... piérwszy raz w życiu mojem spotkałem człowieka, który książki pisze... Czy można zapytać, jakim jest tytył dzieła pańskiego?
— Tytuł, młodzieńcze, to rzecz najmniejsza... o treść pytaj, o treść...
— Jakaż więc jest treść dzieła pańskiego? — zapytał Moryś, którego Kępa coraz więcéj bawił i zaciekawiał. Facet ten, myślał, jest więc autorem... proszę! a tak jakoś wygląda! Musi być w tém wszystkiem ciekawa jakaś awanturka.
— Jaką jest treść dzieła mego! — przeciągle powtórzył Kępa i, przechyliwszy się tak, ażeby módz towarzyszowi swemu prosto w twarz spojrzeć, z rozbłysłém okiem i zniżonym głosem szepnął:
— Czy nie spostrzegłeś pan tego, że, na świecie i pomiędzy ludźmi, panuje niesprawiedliwość wielka... kolosalna... że jedni mają tu zbyt wiele, drudzy zbyt mało, jedni używają, drudzy cierpią... nie spotrzegłeś pan tego?