Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

Moryś stanął, szeroko otwartemi oczami na Kępę popatrzał; potém, zdejmując kapelusz i wysoko nad głową go podnosząc, wyjąknął:
— Ależ pan jesteś wielkim człowiekiem... skoro sposoby takie wynalazłeś... Bardzom rad, że miałem przyjemność... honor zabrać z panem znajomość... Czy pan pozwoli, abym w tych dniach zostawił w przedpokoju jego moję kartę wizytową...
Zdawać się mogło, że Kępa urósł w téj chwili i odmłodniał, tak niewymowna radość i tak świéża, młodzieńcza energija rozlały się po całéj postaci i twarzy jego.
— O! — wymówił z błogim uśmiechem, — nie wiesz pan jeszcze, kim jestem i do jakiego stopnia poświęciłem się... Nie ma u mnie przedpokojów, nie pamiętam już prawie, jak wyglądają karty wizytowe... i co znaczy wyraz: wizyta. Żyję ubogo, można powiedzieć, że nawet nędznie, ale to tylko na pozór; w gruncie bowiem nie ma mocarza, któryby w większych, niż moje, opływał rozkoszach... Mieszkaniem mojém jest przyszły raj ziemski; żywnością, którą tuczy się duch mój: wiara, nadzieja i miłość; Heliogabalową pościelą, na któréj usypiam: radosne przeświadczenie, że dzielę wszystkie nędze i bóle maluczkich i cierpiących... Jeżeli chcesz nawiedzić mię, szlachetny i mądry młodzieńcze, który tak doskonale umiałeś się wyłamać z pod przesądów i grzechów kasty swojéj, pójdź zemną zaraz... W tymczasowém schronieniu mojém otworzę przed tobą myśli moje i, kto wié, czy nie zaliczę cię do grona robotników przyszłości.
Moryś był zdziwiony, zachwycony i zaciekawiony. Piérwszy raz w życiu jego (oprócz matki, która mówiła mu to zawsze), żywe usta ludzkie nazwały go szlachetnym i mą-