Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

dniu, kiedym po raz piérwszy o ludzkości posłyszéć miała...
— Nie przeklinajcie, pani Kępowo, nie przeklinajcie! przeklinać zabronił Pan Bóg nasz najwyższy, któremu niech będzie cześć i chwała na wieki...
— Przeklinałbyś i pan Łukasz dzień i godzinę urodzenia swego, — zakrzyczała baba, — gdybyś, tak jak ja, miał dziecko jedne na pociechę i podporę starości swojéj, a ono ci, zamiast pocieszenia i wspomożenia, wciąż tylko tłukło się po świecie samo, z głodu i chłodu zdychając, a nakoniec już, do matki powróciwszy, znów jéj ludzkością uszy objadał! Pfuj! zgiń maro, przepadnij! Proszę ja raz jego: pokaż ty mnie tę twoję ludzkość! niech ja ją na moje żywe oczy zobaczę. Co to takiego? jak to wygląda? gdzie to jest? Pokaż ty mnie tę twoję ludzkość jakąś, ażebym ją za gardło schwyciła i udusiła za to, że mnie jedyne dziecko moje z duszą i ciałem zabrała? Pokaż! pokaż! pokaż! A on mnie na to: matka nie rozumie; ludzkość — to wszystkie ludzie, co na całym świecie żyją. A ja jemu: aha! a matka to pies niby? Dla czegoż ty o wszystkich ludzi, co na całym świecie mieszkają, dbasz, a o rodzoną matkę nie dbasz i palcem nawet nie kiwniesz dla tego, żeby ona na starość w żebractwie i poniewierce nie marnowała się? Oj kosteczki, moje kosteczki! oj wątroba, moja wątroba! Jezu Chryste, dla miłości Matki swojéj przenajświętszéj, zlituj się nademną biedną sierotą!
Zachlipnęła się płaczem i przez chwilę stękała z bolu, który sprawiały jéj stare, a okrutnie 70-ciu latami życia zmordowane, kosteczki. Zaledwie jednak uspokoiła się nieco, znowu żale swe zawodzić zaczęła.