— Chryste Jezu! Od ludzkości to téj, od ludzkości rozbolała mi się wątroba, i tak ot wszystkie wnętrzności przewróciły się we mnie do góry nogami! Co to, powiadam ja jemu, czy to cię ludzkość w mękach wielkich na ten świat urodziła, a potém, kiedy ci się zęby wyrzynały, bez mała przez pół roku, żadnéj nocy jak należy nie spała, a kołysała cię i na rękach swych nosiła i do piersi tuliła, a trzęsła się od strachu, żeby ci się, broń Boże, co złego nie stało! czy to ludzkość, powiadam ja jemu, żywiła cię, odziewała i do szkół posyłała, krwawicę swą oddając i sama z głodu przymierając, byleś ty tylko był syt, odziany i edukowany? Ludzkość to niby, powiadam ja jemu, dominę swoję odłużyła, kiedyś to na profesora jechał, a potém, już długu tego oddać nie mogąc, ostatnie to dziedzictwo swoje i ostatni przytułek swój, przez ciebie utraciła! Nie ludzkość to wszystko robiła, a matka rodzona! A teraz matka, to nie człowiek, matka — to pies niby, matce nic nie trzeba... niech żyje o żebranym chlebie, a on dla ludzkości pracuje piórem, po papiérze skrobie, albo androny jakiéś wyplata durniom różnym, co jego z rozdziawionemi gębami słuchają... Oj! kosteczki moje... oj! wnętrzności moje bolejące! Oj ta ludzkość! żeby ją wszyscy djabli porwali, tak jak ona mnie moje jedyne dziecko porwała...
— Cyt — syknął nagle żebrak i, ostrzegawczym gestem powstrzymując zapał towarzyszki swéj, stanął pod oknem jednopiętrowego domu, skromnie, lecz dostatnio wyglądającego. Stanął pod oknem tém i obie ręce, nabożnie na sękatym kiju splatając, cienkim, lecz donośnym głosem, na godzinkową nutę, zawiódł:
Perło droga, cna Panienko,
Rozlicznych kwiatów Równianko,
Tronie cnego Salomona,
Różczko kwitnąca Aarona, przez Ester figurowana...