Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

sokości téj, na widowisko spoglądając, śmiała się tak zapalczywie, że aż długie nagie jéj nogi dziwne takty wybijały po zgniłych gontach dachu.
Ze szmatą papiéru, podjętą ze śmietnika, a z kieszeni paltota wystającą, obu rękami czepiając się drabiny, Szaraki wdrapywał się ze szczebla na szczebel powoli i z niesłychanym mozołem. Chwiał się i drabina uginała się pod silnie zbudowanym a ociężałém jego ciałem. Mówić przecież, a raczéj bełkotać nie przestawał, ani na chwilę. Zatrzymywał się czasem na jednym ze szczebli i, z trudnością usiłując wznieść w górę rękę z wyjętą z kieszeni szmatą papiéru, wołać zaczynał:
— Królu całego świata... Sędzio sprawiedliwy... przychodzę ze skargą... pozywam o otrucie duszy mojéj... o niedolę moich dzieci... o wstyd, o hańbę, zgubienie... pozywam...
Nagle, ni ztąd, ni zowąd, uderzał się z całéj siły pięścią w piersi i, rzewnie płacząc, jęczał:
— Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu...
I znowu wędrował w górę.
— Daleko, — mówił, kręcąc głową i głupowato uśmiechając się, — daleko!... wysoko!... ale to nic! nic! dojdę! ot, niedługo... jutro, pojutrze... pewnie dojdę...
Bójne krople potu występowały mu na żółte czoło, dyszéć zaczynał głośno i ciężko, od czasu do czasu boleśnie stękał, każdemu zaś stęknięciu, każdemu pijanemu wykrzykowi szaleńca tego, odpowiadał wielki chór żartów i śmiechów ludzi stojących na dole i najgłośniéjszy ze wszystkich, przenikliwy, nieskończone chromatyczne gamy w powietrze rzucający, śmiech, siedzącéj na dachu, wpółnagiéj dziewczyny.