wszystkiego, co mówiono mu, cierpliwie, aż do końca, a potém, wzruszając ramionami, odpowiadał krótko i sucho:
— Cóż robić? stało się!
Uparte milczenie to i krótkie te odpowiedzi ludzie poczytywali za cynizm i czelność. W istocie była to tylko: beznadziejność. Nie przyrzekał nic i nie usprawiedliwiał się nigdy. Czasem tylko, gdy zapytaniami i napomnieniami przyciśnięto go do muru, w kształcie objaśnienia, mówił:
— Miałem zawsze słaby charakter... Lepiéj byłoby pewnie, żebym był innym, ale cóż robić? stało się!
O krzywdzie doznanéj, o stosunkach rodzinnych, na które, pijanym będąc, wciąż wyrzekał, nikt zeń, gdy był trzeźwym, słowa jednego wydobyć nie mógł. Nie chciał mówić nic i, zresztą, niewiele miał do mówienia czasu. Stawał się wtedy zaciekle pracowitym. Szedł do urzędników i adwokatów miejskich z proźbą o zajęcie; że zaś pisał poprawnie;i prędko, a przytém wiele jeszcze zapamiętał z posiadanych dawniéj wiadomości, — dawano mu chętnie robotę, z tym przecież warunkiem, aby spełniał ją na miejscu, do domu nie zanosząc. Najmniéj nawet ważnego dokumentu, żadnéj godziny czasu dla spełnienia pracy potrzebnéj, nikt mu już powierzyć nie chciał; nikt bowiem, ani on sam, zapewne przewidzieć nie mógł: kiedy grobową ciszę jego, gorliwą, umiejętną pracowitość przerwie i pochłonie gadatliwy i nieprzytomny szał. Pracował więc za domem. Od rana do zmroku siadywał, w gabinetach urzędników i adwokatów, schylony nad robotą swą, kamiennie obojętny na wszystko, co było i działo się wkoło niego, pochłonięty całkiem jedyną żądzą zdobycia jaknajwiększego możliwie zarobku. Zdawać się mogło, że pragnął i usiłował zarobić tyle, ażeby wystarczyć to mogło nietylko na teraz,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.