Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

ale i na dalszy, bezzarobkowy a przewidywany, czas. Wracał do domu w późne wieczory, obładowany sprawunkami przeróżnemi, zapasami żywności, opału lub odzieży. Bez względu na terminy, opłacał wtedy komorne, uiszczał się z długu ślusarzowi, u którego terminował Damek, nakoniec, przez ostróżność niby i niedowierzanie sobie, wszystkie piéniądze, jakie mu pozostawały jeszcze, oddawał żonie. To ostatnie czynił zawsze z widoczną niechęcią, z wahaniem się i tylko z ciężkiego musu. Gdy patrzał na żonę, gdy zmuszonym był przemówić do niéj, kamiennie nieruchoma w porach tych, twarz jego nerwowo drgać zaczynała, a grobowa cisza, zamykająca mu usta, ustępowała przed tłumioném, lecz wciąż wybuchającém, rozjątrzeniem. Na stolik, umieszczony przy brudnym jéj szezlągu, rzucając garść monety, lub parę asygnat, ustami wykrzywionemi, mówił:
— Zmiłuj się, Heleno, nie zmarnuj tylko tego na fatałaszki i romansowe książki. Bądź, choć raz, dobrą matką i rozsądną kobiétą. Schowaj ten grosz na chléb i obuwie dla dzieci.... Teraz już wszystko im kupiłem, ale żeby późniéj było... Nie mogę trzymać przy sobie pieniędzy... kuszą. Muszę powierzać je tobie, choć.... Bogiem a prawdą.... wszystko to jedno!...
Czynił ręką gest najwyższego zniechęcenia i znowu zapadał w milczenie, którego żona nie przerywała mu nigdy. Oddawna już Helena nie przemawiała do męża, ani jednego słowa. Czasem zdawało się, że chciała się do tego przymusić; spoglądała na niego, otwiérała usta i odwracała się wnet z wyrazem nieprzezwyciężonego wstrętu na twarzy, z poruszeniem wzgardy niewysłowionéj. Wtedy on, patrząc na nią zdaleka, bez uniesienia, ale szydzącym i pogardliwym tonem mówił: