Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

raz oczu zmyślnego zwierzęcia. Dykcyonarz słów, któremi się posługiwała Antka, był niezmiernie szczupłym. Najprostszéj mowy dojrzałego choćby prostaka nie rozumiałaby pewnie; w zamian, wybornie i z wprawą wielką, umiała liczyć pieniądze, a miasto całe znała aż do najciaśniejszych jego zakątków, przejść i zakrętów. Umiała zjawiać się pośród ulic i placów głównych i znikać z nich tak szybko, w sposób tak nieledwie widmowy, że najdoświadczeńszy agent policyi długoby musiał łamać sobie głowę nad tém, zkąd wychodziła i gdzie przepadała.
W parę tygodni, po ulicznéj maskaradzie owéj, wspólnemi siłami małéj gromadki obmyślanéj, a pod wodzą Sylwka uskutecznionéj, o zapadającym zmroku, Damek, z szybkością huragana, wpadł na dziedziniec i, krążąc dokoła drwalni, we wnętrze i na dach jéj zaglądając, przyciszonym głosem wołał:
— Antka! Antka! Antka!
— Ha? — ozwał się, z czarnéj głębi budowy, pytający zaspany głos.
— Chodźno! chodźno tu prędzej!
Wysmukły cień zarysował się w drzwiach drwalni i wnet przybrał postawę siedzącą.
— Takem się dziś zlatała po mieście... że mało mi nogi nie poodpadają! — żałośliwie jęknęła Antka. Ziewnęła potém głośno, a odwracając się ku wnętrzu budowy, zawołała: kici! kici! kici!
— Nie bój się! nie poodpadają! — sarknął Damek; — kiedy zlatałaś się, to i jeszcze trochę polatać możesz... Mam ci coś powiedzieć! Nastaw ucho!
— Nie pójdę już nigdzie! nie chcę! idź precz! — zaczęła dziewczyna i nagle krzyknęła: — Aj, aj! co to?