Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

Nad uchem jéj Damek przeraźliwie zadzwonił pękiem żelaztwa.
— Nie wiesz: co to? głupia... toż to my o tém tyle razy z sobą gadali! Dokuczałaś mi wciąż: dostań! dostań! weź u majstra! no i dostałem, wziąłem! zgubi głowę, szukając, a nie domyśli się, kto mu to zabrał... z pod nosa! jak Boga kocham, z pod nosa mu wziąłem. Siedział i baraniemi swemi oczami na mnie patrzał, a ja tymczasem myk! i wytrychy pod stołek... Wychodząc, nachyliłem się tylko, cichutko do czapki wrzuciłem i dobranoc, panie majstrze!
Antka aż zalegała się od śmiechu, skoro ta wesołość była u niéj rzeczą zwyczajną.
— No! — zawołała, zrywając się na nogi, — lećmy!
— Aha, widzisz! a mówiłaś, że już nigdzie nie pójdziesz! Jednakowoż poczekaj troszkę! Wcześnie jeszcze. Niech ludzie spać pokładną się. A gdzie polecim?
— Ehe! już ja wiem, nie bój się! Zaprowadzę! Tam na Mokréj ulicy... w jednym sklepie co jabłek! strach! i ptaki pozabijane i séry takie wielkie...
Damek językiem o podniebienie uderzył, jak smakosz, spostrzegający w oddali wyborne przysmaki.
— Wiesz Antka! — rzekł, — takaś mądra dziewczyna, że zjadłbym cię... ot oczyska! co wszystko na całym świecie widzą! Jak wyrosnę, to ożenię się z tobą... będzie z nas para...
Tymczasem uszczypnął ją w ramię tak, że aż krzyknęła i, w zamian, z całéj siły uderzyła go w plecy. Nie pogniewali się jednak z sobą. Były to owszem przyjemne igraszki i wymówne dowody przyjaźni. Przysunęli się bliżéj ku sobie i zaczęli rozmawiać bardzo cichym szeptem. Od czasu do czasu, słychać było tylko wyraz jakiś, głośniéj wymawiany: