— Wiesz? — ozwał się Damek, — możeby...
Resztę dopowiedział szeptem.
Dziewczyna z radości zabębniła nogami o próg drwalni.
— Aha! aha! aha! — wolała.
Damek dłonią, przycisnął jéj usta.
— Cicho bądź! jeszcze kto posłyszy!
Upadła na wznak i śmiała się jak waryatka.
— Jak wyśmiejesz się, — rzekł Damek, — to pójdziesz po Tomka, a ja Misia rozbudzę, bo smarkacz już tam gdzieś śpi, aż chrapie... Dobrze im! o niczem sobie nie myślą i gotowe im do rąk przyjdzie. Ja zaś wszystko obmyśleć i przygotować muszę...
— A ja, — upomniała się Antka... — żebym cię nie namawiała, tobyś sam nie domyślił się... ha?
— To prawda! mnie tylko dziw, zkąd ty taka mądra wzięła się...
— Ot! albo to człowiek i uszu nie ma... — odparła z powagą.
W parę godzin, po téj rozmowie, cztéry małe cienie, w znacznéj jeden od drugiego odległości, posuwały się szybko pod płotami i ścianami, wązkich bocznych, ulic miasta. Ten, który postępował przodem, znikał czasem tak nagle, jakby zapadał w ziemię, lecz za nim, w témże samém miéjscu, znikały i inne, aby po chwili wyłonić się znowu, niby z ziemi, na głębokiemi cieniami okrytą przestrzeń warzywnego ogrodu jakiegoś, z którego otwór w płocie, ledwie dostrzegalny, albo wąziuchne za budynkami przejście, wiodły ku innéj znowu ulicy, czasem w kącie podwórka, w którego nielicznych oknach żadne już nie paliło się światło, cienie te zbiegały się ku sobie na cichą i bardzo krótka naradę, czasem téż jeden z nich brzęknął w biegu pękiem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.