Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sylwek! jedz! — wołały uprzejme, bo nad wyraz rozweselone, szczury do młodego chłopca, który, na katarynce swéj siedząc, skrzypce Kępy w ramionach trzymał i usiłował wybrząkać na nich piosnkę jakąś, którą niedawno gdzieś zasłyszał, a od dwóch dni nieustannie półgłosem nucił.
Nie wzdragał się bynajmniéj. Gdy był głodnym, gryzł białemi zębami bułki, séry i suche mięsiwa, a wciąż przygrywał na skrzypcach, lub, przerywając jedzenie, pamięci swéj dopomagał nuceniem. Nie wybredzał jednak i nie przebierał; chwytał pierwszą lepszą żywność, zjadał ją prędko i łakomie, czasem nawet wcale jeść nie chciał.
— Nie głodnym, — mówił; — na mieście podjadłem, a co mi z tego opychania się przybędzie?
— Sylwek! chodź ty jutro z nami... — wspinając się na palce, szeptał mu do ucha Damek; — tam... w jedném miéjscu, tak wiele, tak wiele wszystkiego... że nie udźwigniem... pomożesz!
I chichocąc zcicha, pokazywał mu, starannie za surdutem ukryty, pęk wytrychów. Sylwek obojętnie wzruszał ramionami.
— A mnie to po co? — odpowiadał. — Wam... co innego... byle nazreć się i przytém... swawola! Mnie rąk w tém maczać nie warto... ja nie tego żądam!
— Dziadźku Szymonie, — zwracał się ku gospodarzowi izdebki, — coście tak zmarkotnieli i siedzicie jak mruk, gęby nie otwierając... ja tylko uszy nastawiam i czekam, kiedy gadać zaczniecie!
Kępa zmarkotniał istotnie. Siadywał wieczorami na staréj skrzyni, tak zapalczywie łatając stare obuwie, które mu do odnawiania dawali różni uliczni i szynkowni przy-