Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

węgle i oddawał się cały rozkoszy karmienia głodnych i nauczania nieumiejętnych. Piekł kartofle i rozdawał je dzieciom, które skupiały się u kolan jego i tak łakomie wyciągały po nie ręce, że rzadko bardzo mógł donieść do ust własnych część skromnego pożywienia tego. Tym razem także doświadczał uczucia, które, tak jak w chwilach innych uznania wielkości własnéj, łagodziło mu głód i pozwalało przenosić go z łatwością. Było to uczucie nieskończonéj litości nad małemi istotami temi, a może téż i ten rodzaj uszczęśliwienia, z jakiém aktorowie wyobrażają siebie samych w ulubionych pozach swych i rolach. Wygrzebując z popiołu kartofle, zamyślał się chwilami i, w jeden punkt wpatrzony, uśmiechał się błogo. W wyobraźni swéj widział wtedy siebie samego, karmiącego własnemi rękami gromadkę maluczkich i cierpiących, do kolan jego przytuloną i obraz ten znajdował czarująco pięknym i wzniosłym.
— O! — wołał w uniesieniu, — przyjdzie czas, w którym rozstąpią się i rozszerzą ściany wszystkich ciasnych i ubogich mieszkań, a napełnią je twarze wesołe, nasycone, pogodne jak dzień wiosenny i serca niewinne, kochające się, wolne od zgryzot, zawiści i smutków wszelakich.
— Za pozwoleniem, — przerwał gruby głos, wychodzący z ciemnego kąta tego, z którego téż wysuwały się brudne kłęby dymu palonéj fajki; — za pozwoleniem, żeby wszystkie izby poprzemieniały się w pałace i nikt już żadnego smutku, ani żadnéj zgryzoty, nie miał, to trzeba chyba, żeby wszyscy ludzie na świecie zrobili się bogatymi...
— Naturalnie, — odparł Kępa: — wszyscy téż opływać będą we wszystko. Kiedy nastąpi równy podział bogactw pomiędzy równymi sobie ludźmi, znikną zbytki, ale też znikną nędza i ubóstwa; nie będzie pokus, które psują jed-