Spokojna i łagodna Placyda Lirska nie mogła dosyć oddziwić się nowemu całkiem usposobieniu, które, od czasu pewnego, w synie swym spostrzegła. Nigdy dotąd nie wpadał on w tak długie zamyślenia i zarazem nie miał tak ożywionego, często nawet wzruszonego, wyrazu twarzy. Prawda, że nigdy téż, tak jak teraz, nie poniewierał matką, lecz cóż znaczyć dla niéj mogły osobiste przykrości lub upokorzenia, w obec zadowolenia i dobréj zabawy syna! Że w czasie nieobecności swych w domu, trwających, codziennie prawie i w południowéj porze, dwie lub trzy godziny, bawił się on wybornie, świadczyły o tém niezwykłe rumieńce i blask oczów, z jakiemi do domu powracał. Okazywał się téż teraz bardziéj obojętnym, niż dawniéj, na drobne wygódki i przyjemnostki codziennego życia, a nawet w obojętności téj dosięgał takiego stopnia wspaniałomyślności, iż zaniedbywał czynić matce wyrzuty za niedostateczną ilość przypraw w potrawach, brak starego wina przy stole lub niedość wytworne wyprasowanie bielizny i krawatów.
— Mniéjsza o to, — mówił z gestem, pobłażliwości pełnym, gdy matka przepraszała go za niemożność dogodzenia zwykłym jego gustom i wymaganiom; — mniejsza o to! cierpiał człowiek już tyle, pocierpi jeszcze trochę! wkrótce będzie z nami inaczéj, zobaczy mama. W kącie siedząc i całe życie tylko o gospodarstwie myśląc, mama ani wyobraża sobie, co to się na szerokim świecie robi; no, nie robi się jeszcze, ale przygotowuje... ho, ho! ucho nie słyszało, oko nie widziało, co się to na świecie wkrótce dziać zacznie.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.