Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.

mierzał, spotykał ich, od czasu do czasu, u wuja i gdzieindziéj i coś mu szeptało, że... nie tacy to oni, żeby tak zaraz zrozumieć mogli sprawiedliwość i dobrowolnie zmaleć! Pewnego wieczora jednak dążył ku staremu gmachowi szybkim bardzo krokiem i z niezwykle rozognioną twarzą. W dniu tym doświadczył ciężkiéj obrazy i zgryzoty. Tytus Tarżyc dawał proszony obiad, jego zaś nie zaprosił. Nie zmartwiłoby go to i nie obraziło jeszcze tak srodze, gdyby nie wiadomość, którą, kędyś w garderobie czy kredensie wujowstwa, wyszperał, że na obiedzie tym ma być pewien młody i bardzo przystojny Krezus, w kuzynce Aurelii zakochany i zamierzający podobno oświadczyć się o jéj rękę. Dreszcz trwogi i płomienie gniewu ogarniały Morysia, gdy myślał, że wprzód, zanim świat się odrodzi, kuzynka Aurelia poślubić może Krezusa i w skutek sztucznych ustaw, przez zepsutą naturę ludzką wytworzonych, czyli w skutek więzów małżeńskich, połączonych z przesądami o wierności i czystości niewieściéj, zostanie dla niego na wieki straconą. Postanowił tedy iść do Kępy i przynaglić go do szybkiego działania.
— Niech sobie, — myślał, — poprobuje szczęścia u tych objadaczy świata... Jeżeli trwać będą w pysze i samolubstwie swém, człowiek z taką nauką i wymową wynajdzie inny jaki sposób prędkiego sprowadzenia na świat sprawiedliwości... O! wynajdzie najpewniéj! Głowę ma nie dla proporcyi przecież, kiedy tyle arkuszy zabazgrać potrafił! Phi! żeby mi kto kazał tak dużo pisać, dalibóg, wyrzekłbym się nawet... lepszéj przyszłości świata.
Jakkolwiek nigdy inaczéj nie odwiedzał Kępy, jak o białym dniu, w godzinach, w których był pewnym, że koledzy jego, do téjże, co i on, szkoły uczęszczający, bywają