Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

czystości, znać po nim było, że uczuwał niepokój, dosięgający niekiedy stopnia trwogi. Cel, dla którego pielgrzymkę swą przedsięwziął, był mu nad wszelki wyraz drogim; jeżeli go nie dosięgnie, najpiękniéjsze nadzieje jego usuną się znowu w dal niedoścignioną, najważniéjsza część życiowéj pracy jego, przez czas nieokreślony jeszcze, na wieki może, a ku śmiertelnéj szkodzie ludzkości, pozostanie w ukryciu...
Od dnia owego, pośród wyższych warstw towarzyskich, znajdujących się w mieście, toczyć się zaczęły długie i wesołym śmiechem przeplatane rozmowy o zabawném indywiduum jakiémś, chodzącém od domu do domu i każdemu, ktokolwiek go do obecności swéj przypuścił, wpychającém w ręce szpargały jakieś i wypowiadającem, w długich tyradach, niesłychane niedorzeczności. Zgadzano się powszechnie, że był to waryat; zdania dzieliły się tylko co, do niewinności lub szkodliwości jego szaleństwa. Ludzie dobrego humoru i skłonni do lekkiego sądzenia napotykanych zjawisk, utrzymywali, że był to człowiek niezmiernie śmieszny i, co najwyżéj, obudzać mogący litość taką, jaką obudzają zwykle ludzie, dotknięci najstraszniéjszém z kalectw. Inni jednak, którzy baczniéj wsłuchiwali się w jego mowę i uważne spojrzenie rzucali na parę kart, rękopismu, który on, z natarczywością niesłychaną, z błagalnym lub na przemian groźnym wyrazem twarzy, przed nimi rozkładał, wyrażali mniemanie, iż waryaci podobni niebezpiecznymi być mogą dla publicznego spokoju i porządku. Najogólniéj jednak zapatrywano się nań pobłażliwie i wydawano rozkazy służbie, aby, gdy się ukaże, wprowadzała go do jadalni lub bocznych pokojów mieszkań. Litościwe panie domów, patrząc na twarz jego, zdrobniałą i skurczoną od nędzy i trudów,