Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

Ofiary nie zdawały się być wcale zasmuconemi, brzmiącą nad ich głowami, groźną przepowiednią; lecz, obecni scenom tym, starsi członkowie rodzin wszelkimi sposoby starali się skrócić szczególną wizytę i jak najmniéj zachęcić odwiedzającego do jéj powtórzenia.
Niezachęcany wracał przecież, błagał znowu, przedstawiał, groził, monologował o równości ludzkiéj, o maluczkich i cierpiących, o potrzebie sprawiedliwości, o przyszłym niezawodnym raju ziemskim, o konieczności rdzennego i jak najrychlejszego odmienienia natury ludzkiéj i wszystkiego w ogóle, co ludzkiém dotąd było; monologował o tém wszystkiém tak długo, że jedni uczuwali się znudzonymi, inni na prawdę przelęknionymi, a wszyscy, z mniéjszą lub większą niecierpliwością, powtarzali mu stanowczo, że dzieła jego wydawać nie myślą i że jeżeli życzy sobie przychodzić do ich domów od czasu do czasu dla otrzymania pożywienia lub wsparcia, to dobrze, a jeśli nie, to każą lokajom drzwi przed nim zamykać, lub nawet w potrzebie ze wschodów go strącać. Gdy odszedł nakoniec, długo jeszcze domowi pomiędzy sobą i z gośćmi toczyli rozmowy, przeplatane śmiechem, których on był przedmiotem.
Nie wesoło jednak, nie wesoło i wcale nie śmiesznie wyglądał Kępa, gdy z wypraw tych, cieniem pomyślności nieuwieńczonych, wracał do swéj sklepionéj, z okratowanéj okienkiem, izdebki. Niekiedy drżał cały jak w febrze, trzęsącemi się rękami zdejmował potwornie długie rękawiczki i odwieczny cylinder, drogocenny nawet rękopism swój bez najmniejszego uszanowania ciskał na skrzynię i, usiadłszy na pieńku lub ziemi, długie godziny przesiadywał nieruchomy, z twarzą w dłoniach, pogrążony w ponuréj i milczącéj jak grób zadumie. Z pod ściany, Sylwek, próż-