Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

dał i tak grał, ażeby ludzie, jak kiedy dzwony kościelne buczą, klękali i modlili się... do niego!... Szczęśliwy byłby ten, ktoby po ogromném morzu płynął, we dnie patrzał w chmury, co na niebie stoją jak malowanie dziwne, a w ciemne noce, z samego dna wody, wołał do siebie te cudne dziewczyny, co tam, białe jak perły, z włosami jak księżyc, z morskiego ziela wianki sobie plotą i słuchają tylko, słuchają: czy ich kto do kochania nie woła!... Szczęśliwy byłby ten, ktoby kochankę sobie z dna morza wywołał i pogrążył się z nią w takiéj puszczy bezludnéj, ażeby nikt, nikt mu nie przeszkadzał kochać ją i całować i śpiewać jéj do snu wszystkie pieśni, które mu drzewa, na złotych strunach słonecznych, wygrają...
Mówił to wszystko coraz śpieszniéj, coraz ogniściéj, a głos jego nabierał coraz bardziéj śpiewanych, rytmicznie kołyszących się, tonów. Było to śpiewanie raczéj, niż mówienie; była to dzika improwizacya, lejąca się z ust jego lawą słów, a z oczu snopami błyskawic.
Milkł potém i, wspierając twarz na dłoni, a zwolna, rytmicznie kołysząc się w strony obie, zapytywał z cicha:
— Czyście słyszeli kiedy, jak kobiéty różne śpiewają do snu dzieciom?
Nie czekając odpowiedzi, mówił daléj:
— Kiedym był mały... tam, niedaleko cmentarza, mieszkała w chacie kowala dziewczyna, z oczami takiemi jak niebo. Lubiła ona bardzo swoich małych braci, a najmniejszego kołysała każdego wieczora i tak śpiewała, jak dzwonek dzwoni... Tam... w szynku, słyszę zawsze, jak Żydowica kołysze dzieciaka i do snu mu śpiewa, a mnie się zdaje, że to złota mucha w brudnéj pajęczynie brzęczy...