Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

żyć. Teraz, kiedyście mi oczy na wszystko otworzyli, kiedym zrobił się przy was uczeńszy i rozumniejszy... już nie mogę! Już mi ulica nie towarzyszka, już mi szynk nie wesołość, już mi katarynka moja nie muzyka! Błota mam po uszy, a wieprzem być nie mnie! Nie chcę jedzenia, nie chcę picia, nie chcę tych świń i wilczyc, co niby kobiétami są! Chce mieć takie buty, o jakich rozpowiada bajka, żeby w nich pół świata przeskoczyć od razu, chcę wykąpać się w takich wodach, co człowiekowi odbierają pamiętanie o wszystkiém, co było! Dajcie wy mi buty takie! Zaprowadźcie mię do takiéj wody!
Kępa wstrząsał głową.
— Uspokoj się, — mówił, — cierp, czekaj! Przyjdzie czas...
Sylwek przerywał mu przykrym, urągliwym śmiechem.
— Przyjdzie! — powtarzał; — a kiedyż on przyjdzie? czy wtedy, gdy tym, co cierpią, rosa oczy wyje? czy wtedy, kiedy kości moje spruchnieją w zimnéj mogile? Mówiliście, że czas ten przyjdzie, kiedy te wasze pisanie, możny pan jaki, przed światem ogłosi. Ot nikt nie ogłosi... Drwią sobie z was, te... pijawki, na obiady swoje was zapraszają, a upamiętać się i sprawiedliwość zrobić ani myślą... Kiedyż tedy ten wasz czas przyjdzie? czy to nie macie już żadnych sposobów innych? Kiedy tak, to puśćcie mię od siebie, pójdę w głębokie lasy i powieszę się na suchéj gałęzi, a wtedy to już pewnie kruki czarne i drzewa skrzypiące do snu mi zaśpiewają!
Niekiedy Kępa zbliżał się do towarzysza swego, siadał na ziemi, tu przy nim, i namiętne uniesienia jego uspokajał długiém, cichém szeptaniem. Od czasu do czasu Sylwek odpowiadał mu równie cicho i długo, a dwa te głosy, szemrzące w grubych ciemnościach, które, po zagaśnięciu