ścią, widoczną odwrócił się od obrazu, posiadającego znać dlań czar niewysłowiony.
Wieczoru tego, wszedłszy do izdebki Kępy, ze spuszczonemi oczami i stłumionym głosem, rzekł:
— Cicho, pięknie, jasno... jakby nie na tym świecie!
— Gdzie? — zapytał Kępa.
Sylwek rzucił ręką w stronę zaułka i, ze spuszczonym wciąż wzrokiem, monotonnie odpowiedział:
— Tam... za tym pustym ogrodem i tą gromadą drzew... na wiejskiéj ulicy, w białym domu...
— A któż tam mieszka?
— Ten... co mi kiedyś, gdym skoczkiem ulicznym był, pięć rubli dał... a kiedym z maskaradą po mieście chodził, powozem jechał i garść dziesiątek rzucił... dobrodziéj! żeby go ziemia pochłonęła!
— A! ten... — przeciągle wymówił Kępa i usta jego skrzywiły się tajemniczym uśmiechem. — Spotykacie się, jak widzę, często, w téj ziemskiéj wędrówce waszéj. Cóż? dał ci co dzisiaj?
— Wysłał lokaja, ażeby mię od okna odpędził.
— Dobrze! wybornie! bravissimo! — zawołał Kępa, i śmiać się zaczął, tak jak nie śmiał się nigdy, zanosił się i kurczył niemal cały ze śmiechu, przerywając go wciąż wykrzykami:
— Wybornie! nie może być lepiéj! Chciałbym, żeby świat na to patrzył, żeby się gwiazdy boże razem zemną śmiały!
Sylwek nie wiele zważał na szczególne miotanie się to i wykrzykiwanie Kępy. Zajęty był cały myślami własnemi. Gdy obaj do snu już się położyli, a Kępa, ustawicznie dręczony bezsennością, przewracał się i stękał na posłaniu swém, z garści słomy złożoném, Sylwek w grubych ciemnościach przemówił:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.