wciąż wędrówki swe po zamożnych domach miasta, i teraz właśnie na jednę z nich się wybierał. Sylwek znajdował się téż w izdebce. Siedział na katarynce swéj i jadł chleb, którego czarne i twarde kęsy kroił sporym składanym nożem. Ujrzawszy go, Moryś nie doświadczył snać żadnéj trwogi, ni przykrości, bo powitał go uprzejmém i wesołém skinieniem głowy. Dzień był biały i, zresztą, rad był może zblizka i długo popatrzeć na młodego katarynkarza, bo od razu zatopił w nim ciekawe i badawcze spojrzenie. Szybko potém i chciwie niemal rozejrzał się dokoła, tak jakby czegoś, lub śladów czegoś po izdebce szukał. Pusto tu było przecież i nago. U stóp piecyka, gliniana podłoga zasłaną była łupinami od kartofli, pośród których stał garnek, z resztą zastygłéj, mętnéj jakiéjś strawy.
Kępa ujrzawszy wchodzącego, zdjął kapelusz, położył tekę na skrzyni i ze szczerą serdecznością wyciągnął ku gościowi obie ręce.
— Gdzie się to pan wybierałeś? — zaczął Moryś. — Przepraszam... nie przeszkadzam... wpadłem na chwilę tylko, ażeby panu dać dowód, jak bardzo pamiętam o panu i jak mi sprawa nasza na sercu leży... Wczoraj mówiłem o pańskiem dziele z wujaszkiem...
Kępa drgnął. Sylwek przestał jeść i rękę, trzymającą nóż, w powietrzu zawiesił.
— Mówiłem o panu i o dziele pańskiem z wujaszkiem. Powiedziałem mu, jak się pan nazywasz i żeście się kiedyś dobrze znali. Przypominał sobie długo, a potém przypomniał i powiedział: „Prawda! prawda! znałem kiedyś jakiegoś Kępę, i zdaje mi się, że był to jeden z tych głupców, którym się zdaje, że świat na to zrobionym został, aby go oni przerabiać mogli...“
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.