Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

pewno rodzina moja upominać się o mnie zaczyna... Przebaczyła mi już mezalians mój, przysyła po mnie... Nowy dzień świta nad moją głową... O! jakże mi serce bije...
Porwała się z siedzenia i zaczęła gorączkowo krzątać się po mieszkaniu.
— Jakże ja ich przyjmę? — szeptała. — Boże mój, jak ja jestem ubrana! Ani kanapy, ani dywana żadnego, ani służby... O jaki wstyd! wstyd!
Tymczasem brudny szezląg z poduszką, sianem wypchaną, z gorączkowem wysileniem wyciągnęła na środek izby, przystawiła doń stolik poplamiony stearyną, a obejrzawszy się dokoła, ku przyozdobieniu zapewno, rzuciła na stolik ten parę podartych i strasznie starych książczyn z francuzkiemi tytułami. Potém pobiegła ku komodzie i, odsuwając szuflady, a przyglądając się w nadtłuczonem lusterku, przypinała sobie do włosów zmiętą kokardę, a stanik podartéj sukni okrywała różowym łachmankiem.
Lirska patrzała na nią z litością. Po chwili zapytała:
— Gdzie mąż twój, Helenko? dzieci?
— Jestem tu, moje uszanowanie... — wymówił w drzwiach głos stłumiony, do ciężkiego szeptu podobny. Szarski znajdował się wówczas w epoce trzeźwości. Przychodził do domu na obiad, a pod luźnym, poplamionym paltotem swym przynosił mnóstwo różnéj wielkości zawinieńć i pakietów. Oddawszy Lirskiéj cóś na kształt ukłonu, zbliżył się do komody, przy któréj Helena gorączkowo przyozdabiała i uświetniała osobę swoję i zaczął wydobywać z pod paltota przyniesione przedmioty. Przytém, jednostajnym zawsze, ciężkim szeptem mówił:
— Herbata... pamiętaj Helenko, kiedy dzieci przyjdą z podwórza, z mrozu... a tu trochę krup, dla Klarki... świe-